Wyobraź sobie, że nie masz kluczy w kieszeni. Nie, nie zginęły. Nie masz. Nie musisz mieć. Nie masz przecież drzwi, które mógłbyś otworzyć. Nie masz przedpokoju, pokoju, łazienki, kuchni, sufitu, ścian, nie masz okien. Nie masz domu. Nie masz. No nie masz. Jesteś osobą bezdomną. Już masz ciarki na plecach?
Trzeba być kompletnie beznadziejnym gościem, alkoholikiem, żeby być bezdomnym – tak stereotypowo o pozbawionych dachu nad głową myśli spora część „domnych”, z kluczem do przedpokoju, pokoju, kuchni, do domu. Domu lepszego, gorszego, miłego lub skonfliktowanego, odziedziczonego lub kupionego na własność, pełnego rodziny lub samotnego, może wynajętego lub spłacanego w ratach kredytowych. Właśnie, w ratach, na 30 lat, z pracą na umowę o dzieło…
Opiekunowie w placówkach dla bezdomnych od kilku lat zwracają uwagę na zmianę wizerunku bezdomnego. Tych typowych nadal nie brakuje. Niestety, przybywa wykształconych, zadbanych, nie tak dawno żyjących w dobrych warunkach, w średnim wieku, którzy zrządzeniem losu trafiają do noclegowni. Bywa, że ze świata korporacji, własnych przedsiębiorstw, z domów z ochroną. Nie ocenili właściwie ryzyka inwestycji, zaufali nieuczciwym wspólnikom, pożyczyli za dużo, stracili pracę, oszukała ich rodzina, odwrócili się przyjaciele, nie chcą znać znajomi. Tak, tak też bywa.
Nie, nie trzeba wiele robić, żeby być bezdomnym. Wystarczy stracić kontrolę nad życiem, zaufać bezkrytycznie, nie przemyśleć, zbyt zaryzykować, nie znać prawa. Albo urodzić się w rodzinie nieporadnej społecznie, trafić do domu samotnej matki z dzieckiem.
I wtedy potrzebna jest odrobina, okruszek po prostu, wsparcia i pomocy. Im szybciej udzielony, tym skuteczniejszy. Kto szybko daje, dwa razy daje.